Ostatnio ten człowiek o charyzmie szklanki wody wyjawił wielką tajemnicę i cel swojej prezydentury. Jest nią Kosmos!
POLSKA STRATEGIA KOSMICZNA
Podczas konferencji „Technologie Przyszłości. Przemysł kosmiczny” w Pałacu Prezydenckim twierdził, że została napisana, a więc jest, Polska Strategia Kosmiczna z której jasno wynika, że do 2030 roku, polska działalność na rynku kosmicznym stanowić będzie 3 proc. światowego obrotu. Światowe wydatki (bo o to chyba prezydentowi chodziło) na eksplorację Kosmosu wynoszą 330 mld dol. a owe skromne 3 proc. – to jest 50 mld zł, czyli mniej więcej tyle ile budżety policji, wojska i szkolnictwa wyższego obecnie razem.
Następnie wystąpiła Pani minister przedsiębiorczości i technologii, boże pozwól mi zapanować nad emocjami, Emilewicz jej nazwisko, która, gdyby równie sprawnie posługiwała się nogami co językiem polskim, to ściany nie pomogłyby jej ustać. Twierdziła, że pierwszą strategię polskiej polityki kosmicznej napisał Mikołaj Kopernik 475 lat temu. No cóż polityka PiSu w ogóle oparta jest na faktach w mniejszym stopniu, niż to się powszechnie wydaje.
SEJM TEŻ CHCE W KOSMOS
A fakty są takie, że nie byłoby żadnej polityki kosmicznej, gdyby Sejm w 2014 roku nie przyjął ustawy o Utworzeniu Polskiej Agencji Kosmicznej (POLSA). Jedynym rzeczowym uzasadnieniem ustawy było to, że do Europejskiej Agencji Kosmicznej Polska płaci ok. 60 mln euro rocznie składki, natomiast potężny polski sektor kosmiczny nie ma z tego ani grosza, ale gdy będzie miał program, otrzymywać będzie 100 mln euro rocznie. Przy założeniu, że Agencja Kosmiczna kosztować miała 10 mln zł, per saldo, jesteśmy na tym do przodu jakieś 38 mln euro. Za podbojem Kosmosu było więc 434 posłów, 3 wstrzymało się od głosu – znaczy nie mieli pewności.
Pierwszym problemem z jakim zmagała się Polska Agencja Kosmiczna była lokalizacja. Ze względu na jej domniemany prestiż oraz skojarzenie z Heweliuszem umiejscowiono ją w Gdańsku pod adresem przy ulicy Trzy Lipy 3. Stąd bliżej też było do słynącego Kopernikiem Torunia, niż z Warszawy. Spowodowało to pewne problemy logistyczne. Mianowicie mieszkających na stałe w Gdańsku pracowników Agencji było trzech. Pozostali, jak przystało na specjalistów od Kosmosu dolatywali na Lotnisko Wałęsy w Gdańsku z Warszawy. Pozwoliło to wydać im na bilety lotnicze 200 tys. euro w pierwszym roku działalności, w drugim również. W końcu specjaliści od rzeczy nieziemskich stwierdzili, że to trochę bez sensu. Od tego roku Agencja Kosmiczna, dzięki pragmatyce PiS‑u, mieści się w Warszawie a jej nowym prezesem został niejaki pan Brona.
PAN BRONA
Jak można przeczytać na witrynie internetowej kosmicznej agentury: Agencja zrzesza, działa na rzecz rozwoju, koordynuje działania w sferze wsparcia, dba o rozwój potencjału, reprezentuje, doradza, wspomaga, usuwa bariery na drodze postępu, aktywnie angażuje się w budowę, promuje, integruje i stymuluje, odpowiada za kształtowanie, skupia się i rozwija, podejmuje kluczowe decyzje, popularyzuje i podnosi wiedzę, opiniuje, produkując niezliczone dokumenty o ogólnie niezrozumiałej treści, które zafascynować mogłyby jedynie niemieckiego urzędnika Zollamtu.
Choć z pozoru są to utwory niepotrzebne to jednak konieczne i utylitarne, ponieważ dzięki nim Agencja nabiera stosownej rangi oraz statusu, które są, póki co, bardzo skromnymi początkami naszej drogi do zamieszkania na Marsie.
KOSMICZNE GWOŹDZIE
To oczywiście nie może być tanie! Kosmos wymaga poświęceń! Stworzenie i utrzymanie jednego stanowiska pracy w Agencji kosztuje nas średnio 200 tys. zł rocznie. Ostatnio wybuchł skandal, bo zaraz po postawieniu przez NIK zarzutów zbyt swawolnego posługiwania się państwowymi pieniędzmi, prominentni funkcjonariusze Agencji wypłacili sobie nagrody w łącznej kwocie ponad 500 tys. zł, bo im się należały. Po prostu !
Nie można powiedzieć, że Agencja niczego pożytecznego nie zrobiła. Otóż udało jej się przekonać niektóre firmy, że są to firmy kosmiczne. Nigdzie nie jest przecież powiedziane, że jeżeli dotąd fabryka produkowała śruby, to te śruby nie mogą się przydać przy skręcaniu wahadłowców lub choćby wózków, na których astronauci przewożą swoje kije golfowe. A astronauci potrzebują takich wózków również na Księżycu – vide przypadek odwiedzającego Księżyc Ala Sheparda, który w 1971 roku rozegrał tam szlemika w golfa.
Nagle się okazało, że kamery, wiązki przewodów elektrycznych, programy komputerowe, czujniki wibracji, emitery podczerwieni, panele słoneczne, dźwigi, a także kosze na śmieci, które do tej pory były zwykłymi i pospolitymi, stały się wytworami, które można a nawet należy użyć podczas eksploracji Drogi Mlecznej. Można śmiało przyjąć, że produkujące je firmy należą do branży dynamicznie się rozwijającego przemysłu kosmicznego.
Na te kosmiczne produkty zresztą łatwo jest uzyskać dotacje z Europejskiej Agencji Kosmicznej – co też w prostszy sposób przekonuje przedsiębiorców, że są w istocie bardziej kosmiczni, niż im się do tej pory wydawało.
Jakkolwiek nie można powiedzieć, że nasz przemysł kosmicznych pudełek tekturowych, księżycowych papierowych kubków, jednorazowych fartuchów i ochraniaczy na buty, masek przeciwpyłowych, oraz flag – flagi w podboju Kosmosu są najważniejsze, ta jedna którą doskonale pamiętamy, amerykańska taka zatknięta na Księżycu, kupiona została w sieciowym sklepie dyskontów „Kmart i Sears”, „Wszystko po 5$” za 5,5 USD, nie przyczyni się w kapitalny sposób do podboju Kosmosu.
BOIMY SIĘ TROCHĘ
Tak naprawdę egzystencjalnym lękiem napełnia nas, że ojciec narodu tak w ów podbój zaangażowany, nie wyjaśnia naprawdę po co w ten Kosmos mamy frunąć, gdzie przecież jest zimno, ciemno, pusto i ma on zapach smażonego steka, gorącego metalu i oparów spawalniczych. A to jest wszak sprawa fundamentalna!
Aby pomóc nieco panu prezydentowi dorzucimy do jego aparatu pojęciowego kilka pereł mądrości.
TROCHĘ ASTRONOMICZNEJ WIEDZY
Najważniejszym powodem, dla którego musimy udać się w Kosmos jest to, że tam są bogowie. Tak, tak! Mars, Neptun, Saturn, Uran oraz Słońce, które do tego samego panteonu nie należy, ale jego boskość we własnej osobie potwierdzić by mogli wszyscy starożytni z łacińskiej obecnie Ameryki.
Warto odwiedzić Księżyc, na który można by dojechać samochodem poruszającym się 100 km/h w ciągu 6 miesięcy choćby po to, aby stracić na wadze i to od razu 84 proc. masy swojego ciała. Taka dieta cud w każdym wyzwalała by zabójcze wręcz uderzenie hormonu szczęścia zwanego endorfiną. Poza tym od 46 lat nikogo tam nie było, więc warto byłoby zobaczyć, czy nie zaszły jakieś rewolucyjne zmiany.
Obiecującym kierunkiem podróży byłby Mars – ale Duda nas tam nie przewiezie, bo to czerwona planeta. Ma on już swoją flagę. Pierwszą mapę Marsa narysowano w 1840 roku a obecnie jest już tam Google Maps – czyli chodzilibyśmy po nim, jak po Marszałkowskiej. Nie ma tam problemu globalnego ocieplenia, ponieważ średnia temperatura wynosi minus 63 stopnie Celsjusza. No i byłaby tam radość dla himalaistów, ponieważ okazałoby się, że zdobycie Everestu było niczym wobec wierzchołków sięgających 22 km ku Słońcu. Jedyną wadą byłoby to, że skraca się tam życie. Marsjański rok trwa tyle ile ziemskie 2. Acha wysyłka listów byłaby dość droga. Brytyjska Królewska Poczta obliczyła, że nadanie standardowego listu na odległość 562 mln km, według jej cennika, kosztować powinno 11 600 funtów.
Nie warto jechać na Plutona – dziura w dupie zabita dechami. Byle co, mniejsze od naszego Księżyca. Pluton był tylko przez 76 lat planetą, bo w 2006 – odebrano mu to miano, czyli jakby zabrano mu prawa miejskie. Poza tym rok trwa tam 248 ziemskich lat – więc człowiek by nie dożył do pierwszych urodzin.
Wenus też do niczego się nie nadaje. Planeta dla schizofreników, hipokrytów lub nawykowych kłamców. Słońce wschodzi tam na zachodzie – bo porusza się toto w przeciwnym kierunku niż wszystkie inne prawidłowo rozwijające się planety. Do tego obraca się dłużej wokół własnej osi niż obiega Słońce. Czyli Wenusjański rok trwa krócej niż wenusjański dzień. Dość ciepło. 500 stopni Celsjusza. Występują osobliwe opady atmosferyczne. Krople roztopionej miedzi zamiast deszczu oraz płatki żelaza zamiast śniegu. Nie wiemy co jest z gradobiciem. Wichury zasuwają z prędkością odrzutowca, nawet 800 km/h. Jedyna zaleta jest taka, że planeta zbliżona jest rozmiarami do Ziemi.
Bylejakość Saturna, sprawia wrażenie, jakby zrobiony był po pijanemu i przed zawałem serca. Składa się owo głównie z lodu, kurzu i pumeksu. Można byłoby latać nad tym wymachując rękoma niczym skrzydłami. Nie dorobił się nawet porządnej grawitacji.
Nieco bardziej obiecujący jest Uran – natomiast bez dobrego amerykańskiego samochodu mogącego przejechać 1000 km na litrze paliwa nie ma co się tam wybierać. Jeden uranowy kilometr ma 63 kilometry ziemskie, więc wszędzie jest daleko, jak na koniec świata. Czas się dłuży, rok trwa prawie 82 lata. Jako dwulatek jesteś już prawdopodobnie trupem. Do tego zimno minus 210 stopni. No i jak mielibyśmy się tam nazywać: Uranianie, Uraniści, Urolodzy. Nie warto.
WSZYSCY JESTEŚMY KOSMITAMI
W tym Kosmosie, w który Duda chce się wysłać, nie ma w zasadzie niczego, co nie wzbudzałoby przynajmniej kontrowersji. Nam się wydaje, że taniej i pragmatyczniej byłoby realizować pragnienie lepszego życia tutaj na Ziemi a pan prezydent niech, jako drugi Polak wybiera się w Kosmos, jeżeli chce.
A jak już poleci, no bo nie powiemy tego teraz, aby nie robić mu przykrości, zdradzę wam wielką tajemnicę. W gruncie rzeczy, my wszyscy już jesteśmy w Kosmosie i bez fałszywej skromności możemy nazywać się kosmitami. I jest tu na Ziemi tyle zagadek do rozwiązania. Na przykład: Jak to jest być motylem?
.
Napisał:
Dr Warlecki
NOTA REDAKCYJNA
Nota Redakcyjna, to stopień doskonałości tekstu, jaką zdaniem zespołu redakcyjnego osiągnął autor mozoląc się przy komputerze.
Ów stopień wyrażamy w procentach, ponieważ wszystko, co zawiera procenty jest dużo bardziej godne uwagi niż to, co procentów nie zawiera, vide piwo bezalkoholowe.
Idealny tekst, czyli taki, który nie istnieje otrzymałby
100 PROCENT
Dziś dajemy:
Ponieważ:
Taaakie sobie. Gdyby Amerykanie byli podobnymi malkontentami nigdy nie stanęliby na Księżycu.
O AUTORZE :
Poczęty przez szlachetnych rodziców w nie budzących wątpliwości okolicznościach. Postać absolutnie nieskazitelna, idealna i uniwersalna.
Której nie można pociągnąć do odpowiedzialności karnej, ani pognębić w procesie cywilnym. Czyli już powinniście zrozumieć, że nie istnieje. Dr Warlecki to pseudonim, za którym kryje się jedna umysłowość ale w różnych mózgach, reprezentujących kilka punktów widzenia. Byt tyleż prawdziwy, co abstrakcyjny. Wiele oczu, tyle samo uszu i kilka kilo szarych komórek. Chcieliśmy go nazwać nawet profesorem, ale poprzestaliśmy na skromniejszej tytulaturze.
Nawkładaj Autorowi ile wlezie
Formularz Kontaktowy
SKOMENTUJ
ALE…
Możesz zamieścić swój komentarz poniżej. Być może obraźliwy, prześmiewczy a nawet wulgarny pod warunkiem, że podpiszesz go własnym imieniem i nazwiskiem figurującymi w dokumentach metrykalnych.
Wszelkie komentarze, których autorzy wstydzą się tego co myślą i co zatem idzie piszą, przez co rozumiemy niechęć do wyjawiania swoich danych będą usuwane.
Natomiast jeżeli czujesz potrzebę nawsadzania autorowi bezpośrednio a chciałbyś pozostać anonimowy, użyj formularza kontaktowego powyżej.
Twoje uwagi, zgryźliwości oraz jak przypuszczamy również peany, trafią bezposrednio do skrzynki mailowej autora. Wiąże się to z niebezpieczeństwem, że możesz nawet otrzymać jakąś odpowiedź, propozycję lub zostać wyzwany na pojedynek.